Dziś dzień z chłopcami ulicy. Pierwszą połowę spędzilismy na tzw. open forum, czyli spotkaniu organizowanym raz na 3 miesiące dla chłopaków, którzy są już powyżej 18 roku życia i nie mogą dołączyć do normalnego programu dla dzieci. Praca wolontariuszy ze starszymi polega głównie na pracy w terenie – co tydzień we wtorki i czwartki (raz w dzień i raz w nocy) idą na ulicę i spędzają czas z chłopakami. Orientują się oni w tym co się dzieje, jacy nowi pojawili się w okolicy, starają się z nimi współpracować przy odnajdowaniu małych dzieci, które mogłyby trafić do ośrodka. Dzisiejszy dzień skupiony jest wokół lunchu, który chłopaki gotują sami, wcześniej dostają kostkę mydła, możliwość umycia się, ubrania i buty, które ludzie przynoszą do ośrodka. Jest też dla nich otwarte centrum zdrowotne, gdzie mogą się przebadać na HIV. Praca ze starszą młodzieżą wygląda zupełnie inaczej niż z dziećmi. To już dorośli ludzie i prawie niemożliwe jest wydobycie ich z życia na ulicy (choc pojedyncze przypadki się zdarzają), można jednak doraźnie ich wspomagać, robić im pogadanki o życiu, od czasu do czasu wspomóc jedzeniem i ubraniem. Dla nich to całkiem dużo, że wiedzą o możliwości przyjścia do ośrodka w razie poważnych problemów.
Drugą część dnia zeszła nam na odwiedzinach w Dropping Center, o którym już wspominałam. Chłopcy, których spotkaliśmy absolutnie mnie urzekli. W przeciwieństwie do dzieci z Talitha-Kum to niezłe urwisy. Pewnie to tylko pierwsze wrażenie, ale zupełnie nie widać po nich, że jeszcze przed chwilą żyli na ulicy, wąchali klej, dniami nic nie jedli… Jedyne co zdradza ich losy to szramy na całym ciele nie aż tak widoczne na czarnej skórze. Teraz są grzeczni, zdyscyplinowani i pełni radości z odwiedzin gości. Zasady działania tego ośrodka są nieco inne niż tzw. rehabilitation center. Tu trafiają dzieci prosto z ulicy i dla nich droga jest cały czas otwarta w obie strony. Jeśli chcą – wracają na ulicę. Na tym etapie mają czas żeby porównać życie w ośrodku z życiem tam. Wybór wcale nie jest oczywisty, jeśli w ośrodku trzeba pracować, być odpowiedzialnym, słuchać przełożonych, a nie wolno pić i brać narkotyków… dla niektórych od ciepłego łóżka, codziennego posiłku i bezpiecznego dachu ważniejsze okazują się być niezależność i pełna dowolność w tym co robią. Większość jednak po jakimś czasie wraca i jeśli pomyślnie przejdą czas resocjalizacji trwający średnio 3-6 miesięcy, trafiają do centrum Rehabilitacji, gdzie już nie ma takiego otwartego przepływu i stamtąd mozna trafic tylko z powrotem do rodziny lub do rodziny zastępczej. Sama wizyta w DIC (jak w skrócie mówią na Dropping Center) była bardzo miła. Chłopaki nie tylko zrobili nam wzruszający pokaz tańca i śpiewu a potem pokazali swoją ulubioną zabawę w skautów, która z wiadomych względów mnie urzekła najbardziej 😉 Zabawa polega na tym, że jeden z chłopców wciela się w rolę „commander’a”, staje naprzeciwko reszty i wydaje im polecenia jak na mustrze. Wygląda to bardzo komicznie, bo widać jak wszyscy się starają, a mimo to mylą ciągle lewą stronę z prawą 😉
Cały czas piszę o chłopcach, a to z tej przyczyny, że dziewczynek na ulicy podobno nie ma. Jest specjalny ośrodek dla dziewczynek wykorzystywanych oraz pomoc dla matek z dziećmi. Ośrodki obsługują jedynie chłopców.
Nadrobiliśmy też trochę słownictwa w Kikuju (jedno z plemion w Kenii) – „asia” oznacza „nie”, natomiast „nie” oznacza… sami sobie pogooglajcie 😉