Śmierć w imię lepszego świata

Katolicką część polskiego Internetu zalała wczoraj informacja o tragicznej śmierci jednej z wolontariuszek w Boliwii. Zaczęłam się zastanawiać dlaczego takie wieści zamiast powodować we mnie lęk i chęć zamknięcia się w domu, wzmagają tylko moje pragnienia działalności misyjnej. Może to nadzieja na bohaterską męczeńską śmierć i szybszą drogę do wyniesienia na ołtarze. Może to poczucie, że robię coś ważnego dla kogoś. Może zamiłowanie do ubogich i chęć bycia między nimi. Dzięki słowom o. Kaspra Kapronia OFM odkryłam, że to jeszcze coś innego.

„Pierwszy telefon był już o czwartej nad ranem tutejszego czasu: „Przygotowujemy materiał o zamordowanej wolontariuszce. Czy mógłby Ojciec coś powiedzieć?”.
Tak. Dla mediów zamordowany człowiek to materiał. Dzisiaj był to news, a jutro już nie będzie miał znaczenia. Bo pojawią się nowe, bardziej atrakcyjne informacje. Kto jutro będzie przy zrozpaczonej rodzinie, która dopiero jutro będzie odczuwać pustkę? Kto będzie interesował się tą drugą dziewczyną, która teraz mężnie walczy, ale jutro przyjdzie trudne zmaganie się z wszechogarniającą pustką?
Boliwia to piękny kraj i wspaniali ludzie. Zakochałem się w tutejszych ludziach, w ich kulturze… I boli mnie jak czytam w komentarzach, że „jak się jedzie do tych mniej cywilizowanych, to wiadomo, że może człowieka coś takiego spotkać” (tak niektórzy stwierdzili). To co się dzisiaj stało to jednak w pewnym sensie konsekwencją także medialnej propagandy oraz konsekwencją tych wielkich nierówności w świecie i podziału na dwa światy: tych opływających w dostatek i tych walczących o kolejny dzień. Propagandy głoszącej, że trzeba stawiać mury, aby się zabezpieczać; propagandy głoszącej, że winni wszystkiego są ci o innym kolorze skóry (jaśniejszej, ciemniejszej): „to oni winni są wszystkiego zła na świecie, tej całej przemocy” lub „to oni winni są mojego ubóstwa… oni mają, a mają bo mnie wykorzystują”. W takim świecie zawsze będą morderstwa za kilka groszy; w takim świecie będzie strach, bo ci inni są „niecywilizowani”.
Helenka przybyła do nas niwelować te nierówności i głosić, że inny świat jest możliwy: świat oparty na Ewangelii. Oby ta śmierć, jak zawsze w chrześcijaństwie, stała się zaczynem nowych powołań misyjnych: ludzi wolnych od lęku, budujących świat bez murów i nierówności. Bo świat tak jak obecnie jest skonstruowany nie może już dłużej funkcjonować.”

W takich momentach chce mi się jechać na drugi koniec świata, żeby świadczyć swoim życiem, że my się na to nie godzimy, by byli lepsi i gorsi, by był czarny i biały, współczesny pan i niewolnik. Chcemy budować świat solidarny, przyjazny, pełen miłości i nie spoczniemy dopóki nie będzie choć trochę bliżej do takiego świata. Będziemy burzyć mury i budować mosty, choćby przeciwko nam byli wielcy tego świata, terroryści i podsycający nienawiść.

Zbliżamy się powoli do wielkiego jubileuszu w naszym Zgromadzeniu 200lecia przybycia Filipiny do Ameryki Północnej. Nasza pierwsze misjonarka wyruszyła w daleką drogę, by nieść Chrystusa tam gdzie ludzie Go nie znali. Dziś często to kraje misyjne mogłyby świadczyć swoją wiarą i przywozić ją do Europy. Dzisiaj dużo ważniejsza jest praca z tymi, którzy czują się wykluczeni. Okazywanie im zwykłej ludzkiej solidarności i życzliwości, a przede wszystkim bycie otwartym na to, że oni mają coś bardzo ważnego do zaoferowania nam. I że tak naprawdę to najlepszym co możemy zrobić to przestać dzielić świat na „my” i „oni”, bo to właśnie takie myślenie doprowadziło do śmierci Helenki.

Nie poddawajmy się w budowaniu lepszego świata, choć byśmy mieli oddawać za to życie!

O Ewa Bartosiewicz

Mam na imię Ewa. Z wykształcenia jestem informatykiem. Moją pasją jest Afryka, uwielbiam chodzić po górach, latać na paralotniach, robić zdjęcia i kręcić filmy, a przede wszystkim robić szalone rzeczy z szalonymi ludźmi dla Jezusa. Aby to wszystko się udawało muszę często zatrzymywać się, kontemplując spojrzeniem serca rzeczywistość nad filiżanką zielonej herbaty. Do czego i Was na tym blogu zachęcam.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Komentarz, Sacre Coeur. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

7 odpowiedzi na Śmierć w imię lepszego świata

  1. Jana pisze:

    Gdy myślę o śmierci tej Dziewczyny ogarnia mnie złość i bunt. Czy zrobiono wszystko by zapewnić wolontariuszkom bezpieczeństwo? Czy w chwili ataku były w ochronce same? Jesli tak, dlaczego? Dlaczego nikt nie zapewnił im ochrony? Czy wysyłanie młodych osób, szczególnie świeckich w niebezpieczne miejsca jest etyczne? Niech mnie Siostra nie zrozumie źle – ta Dziewczyna miała przed sobą całe życie. Jakoś nie trafiają do mnie apele o to by teraz specjalnie jeździć na wolontariat – kolejne młode osoby mają ginąć bo gospodarze (pewnie mimo najszczerszych chęci) nie są w stanie zapewnić im bezpieczeństwa? czy można wysyłać młodych ludzi na misje, wolontariat w niebezpieczne rejony, wiedząc, że gospodarzom może nie udać się zapewnienie im ochrony? W jednym się z Siostrą zgadzam. Przed Rodziną śp Heleny żałoba i to ta w samotności, bez blasku fleszy, z tępym bólem w sercu i tęsknotą.

    • s. Ewa pisze:

      Wszystko zależy od tego jaki cel mamy w życiu. Jeśli nasze życie mamy „przeżyć” i „realizować”, to rzeczywiście lepiej trzymać się z dala od niebezpieczeństwa (i chyba nie wsiadać do samochodu, bo pewnie statystycznie jednak najwięcej ludzi ginie w wypadkach samochodowych…), ale jeśli nasze życie jest po to, by oddawać je za innych, to Helenka wykorzystała je w najlepszy możliwy sposób. Wzięła sobie do serca słowa Jezusa: „Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je.” (Mt 16,25)

      • Jana pisze:

        Siostro Ewo, jasne, można też zginąć przechodząc na pasach na zielonym świetle. To wszystko prawda. Mnie chodzi o coś innego. Czy etyczne jest wysyłać młodych, zwłaszcza świeckich ludzi w tereny, co do których wiadomo, że nie będzie można zapewnić im bezpieczeństwa? Mnie po prostu żal młodego życia Heleny i Jej bliskich bo to Im Helena była najbliższa i to Oni będą przeżywać żałobę. Życie można przeżyć pięknie na nieskończoną ilość sposobów – pewnie jest ich tyle ile ludzi. Ewangelię można głosić na krańcach świata i w biurze i proszę mi wierzyć, że są w Polsce ludzie, którzy bardzo tego potrzebują.

      • Jana pisze:

        Jeśli można – jeszcze jedno zdanie. Jako osoba świecka mam doświadczenie, że Polska staje się powoli krajem misyjnym. Wśród znajomych w pracy mam takich, którzy nie odróżniają adwentu od postu, a do kościoła chodzą tylko na śluby. Ci ludzie potrzebują ewangelizacji tu w Polsce.

    • Edyta pisze:

      Co masz na myśli pisząc „zapewnienie bezpieczeństwa”? Było ogrodzenie, kraty w oknach… więc jak sobie to wyobrażasz? żeby byli ochroniarze? alarmy? ukryte pułapki?
      W przeciwieństwie do Ciebie i podobnych do Ciebie Helena jechała ze świadomością zagrożenia. Wiedziała, że to nie wycieczka zagraniczna. Że jedyną obroną i mocą jest Bóg. I że jedzie nie po to by było jej wygodnie ale żeby Boga pokazać i okazać. Pojechała tam dla dzieci. I to nie zgromadzenie ją wysłało bo nikt nie ma takiej mocy by zmusić to wyjazdu. Do czegoś takiego potrzeba zgody i Helena taką zgodę udzieliła świadomie. Zresztą nie po raz pierwszy.
      A rodziną Heleny nie musisz się przejmować – wierzą w Boga; wierzą że Bóg z tej śmierci męczeńskiej wyciągnie kiedyś dobro, wszak pisze w Piśmie świętym, że ziarno musi obumrzeć, żeby wydało plon stokrotny.

      Ja nie znałam Heleny a mimo to jestem poruszona jej życiem, jej świadectwem. Wiedziała, znała zagrożenie a mimo to pojechała. Była odważna. Jestem nawet zawstydzona bo ja mimo, że tyle od niej jestem starsza nie mam tyle odwagi by wierzyć, by iść za Bogiem tak jak Ona.

      • Jana pisze:

        Edyto, mnie tak zwyczajnie po ludzku żal Heleny, żal Jej młodego życia. Żal mi też Jej Rodziny. Widzisz, żałoba to różne etapy i po pogrzebie gdy mija szok, dociera do człowieka nieodwracalność sytuacji. Czy nie jest tak, że jesteśmy pod wrażeniem czyjegoś męczeństwa i jednocześnie mniej lub bardziej mamy nadzieję, że zostanie ono oszczędzone nam i naszym bliskim – córkom, synom itd. Kto chce by jego dziecko zostało męczennikiem? Właśnie dlatego żal mi Heleny, bo nie chcę by taki los spotkał moje dzieci. Piszesz o ziarnie, które musi obumrzeć, a jeżeli to ziarno naszych dzieci? Jeżeli to nasze dzieci mogą zostać zamordowane? Już nie jest tak prosto, prawda? Edyto, nie musisz być zawstydzona. Jak już napisałam – Ewangelię można głosić na krańcach świata i w swojej pracy. Ewangelię możesz głosić w swojej codzienności, tam gdzie żyjesz w domu, rodzinie, pracy. Wierz mi to bardzo potrzebne i jednocześnie bardzo trudne bo ci, z którymi żyjemy na co dzień znają nasze grzechy i słabości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *