Habit zamiast szminki #14 – trudne pytania i życie nadzieją

Dziś (niestety!) ostatnie już spotkanie z książką „Habit zamiast szminki”. Odkładałam ją z niedosytem, bo po przeczytaniu tylu niesamowitych historii, trudno nie odnieść wrażenia, że jest ich więcej! Bardzo się cieszę, że ta książka powstała i pokazała, że naprawdę mamy coś do powiedzenia 🙂

Wywiad z Siostrą Michaelą Rak ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego z pewnością był tym, który najbardziej mnie wzruszył. Czytałam ją w pociągu, więc nie czułam się komfortowo, ocierając co chwilę łzy, ale nie mogłam się powstrzymać. Ten rozdział pełen jest konkretnych historii, które pokazują jak dzieło litewskiego hospicjum powstawało i dalej powstaje dzięki łasce Bożej.

Wśród wolontariuszy w hospicjum są także więźniowie z pobliskiego zakładu karnego. Skąd taki pomysł?

Rzeczywiście, przeszczepiłam na tę ziemię wolontariat więzienny, bo wiedziałam, że w Polsce w wielu miejscach doskonale się sprawdza. Któregoś razu poszłam na spotkanie z dyrekcją więzienia. Opowiedziałam o misji hospicyjnej i o tym, jak posługa chorym może wpłynąć na postawy więźniów. Dyrekcja wytypowała kilkunastu kandydatów, których zapytano, czy chcieliby wziąć udział w takim projekcie. Później chodziłam na spotkania z więźniami, żeby przybliżyć ideę i misję hospicjum. Żeby warsztatowo ich przeszkolić. Krótko mówiąc, żeby umieli odnaleźć się w tym miejscu. Pamiętam doskonale jednego więźnia w naszym hospicjum. Wiedziałam, jaki ma wyrok i za co został skazany, ale nie wymagałam, żeby dzielił się tą wiedzą z innymi. Była akurat pora obiadowa na naszej wspólnej sali, kiedy ten mężczyzna wstał i wobec całego personelu powiedział, że chciałby wyjaśnić, kim jest. Powiedział wtedy: „Jestem mordercą. Zabiłem własnego brata. Było za dużo alkoholu i emocji. Chcę, żebyście wiedzieli, z kim będziecie się spotykać”. Po chwili ciszy mój personel wstał i po kolei każdy z pracowników podchodził do tego mężczyzny. Kobiety go przytuliły, mężczyźni poklepali po plecach. Powiedzieli: „Witaj w domu”. Trzeba by się uczyć posługi i wrażliwości od tego więźnia. Po wielu miesiącach jego pracy u nas wystosowałam odpowiednie pisma do sądu i prokuratury, które pomogły mu w przedterminowym wyjściu na wolność. Z czasem ożenił się z jedną z moich pielęgniarek i tworzą dziś rodzinę.

Domyślam się jednak, że nie wszystkie historie kończą się tak szczęśliwie. Czy kiedykolwiek, analizując biografie swoich pacjentów albo doświadczając ich niezawinionego cierpienia, miała Siostra wątpliwości? Pytała, dlaczego tak się dzieje?

Nie zadaję sobie pytania „dlaczego”. Zawsze szukam odpowiedzi na pytanie „po co, co z tym zrobić, jak to ukierunkować”. Mam w sobie przekonanie, że cierpienie nigdy nie jest czymś bezsensownym. My widzimy tylko pewien odcinek. Często pokonuję drogę, siedząc za kierownicą. Są zakręty, ale wiem, że gdzieś tam jest cel. Wierzę, że Bóg go zna. Ale ja mam skoncentrować się na tym, by pokonać kolejny zakręt. Cel będzie dopiero, kiedy tam dojadę. Dziś często nie widzę końca. Nie umiem odpowiedzieć na wiele pytań, ale wiem, że muszę dany odcinek po prostu pokonać. Przejść kolejny etap. Dopiero kiedy się odwrócę, zobaczę, że to miało sens. Jednego jestem pewna: Bóg nas nigdy nie skrzywdzi. Nie zada nam celowo cierpienia. On zawsze doprowadza nas do celu, daje możliwości jego osiągnięcia i zostawia przestrzeń naszemu zaangażowaniu.

A czy mimo że sama nie stawia sobie Siostra takiego pytania, bywa z nim konfrontowana?

Bardzo często. Zdarza się, że słyszę: „Przecież starałem się żyć uczciwie. Nikomu nic złego nie uczyniłem, a muszę się z tym mierzyć”. Są takie rozmowy. Padają pytania, na które nie znam odpowiedzi. Często mówię: „Nie wiem, dlaczego tak się dzieje”. Z taką odpowiedzią musimy pozostać. Myślę, że to jedyna uczciwa odpowiedź. Ważne jest, żeby wytrwać. Ale też nie uciekać od problemu. Nie mówić, że go nie ma. Nie zakłamywać rzeczywistości. Owszem, problem jest, a ja mam prawo go nie rozumieć. Ale powinienem czekać i trwać. Zdrowy człowiek wyznacza sobie długodystansowe trasy. Natomiast osobę chorą uczymy wyznaczania sobie krótkodystansowych odcinków. I w tym jako personel hospicyjny jej pomagamy. Nie planuj tego, co za rok czy za miesiąc. Zaplanuj tylko dzisiaj. Najbliższą godzinę, pół godziny, chwilę. Ucz się żyć tą chwilą. Ją masz i nie zmarnuj jej. Co będzie później, zobaczymy. Pan Bóg nas przeprowadzi. Ludzie też będą obok. W hospicjum ważne jest i nad tym pracujemy, żeby w człowieku pojawiło się jego „tak”. Ono może być różnorako wyrażone, ale chodzi o „tak” skierowane przede wszystkim do siebie. Do swojego życia, do swojej przeszłości. W perspektywie śmierci bardzo często pojawia się żal, że czegoś się nie dokonało, że coś się źle wybrało. I teraz my jako personel hospicyjny próbujemy pomóc, żeby człowiek powiedział: wybaczam sobie. Tego, co było, nie zmienię, ale mogę coś do tego dołożyć, dodać, przewartościować pewne kwestie. Coś innego uczynić na zasadzie jakiegoś wyrównania, żeby zbilansować rachunek zysków i strat. Żeby nie było długów: emocjonalnych, duchowych czy nawet materialnych.

 

O Ewa Bartosiewicz

Mam na imię Ewa. Z wykształcenia jestem informatykiem. Moją pasją jest Afryka, uwielbiam chodzić po górach, latać na paralotniach, robić zdjęcia i kręcić filmy, a przede wszystkim robić szalone rzeczy z szalonymi ludźmi dla Jezusa. Aby to wszystko się udawało muszę często zatrzymywać się, kontemplując spojrzeniem serca rzeczywistość nad filiżanką zielonej herbaty. Do czego i Was na tym blogu zachęcam.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Habit zamiast szminki. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *