Habit zamiast szminki #11 – wspólnota i kontemplacja

Ze Wspólnotami Jerozolimskimi zetknęłam się już wcześniej w Warszawie. Miałam okazję być raz na ich modlitwach. Jest coś niesamowicie pociągającego w monastycznej oprawie liturgii, która odbywa się w centrum głośnej stolicy. Sama forma życia wspólnego sióstr i braci wydaje mi się być odpowiedzią na różnorodność naszych czasów, gdzie potrzeba współpracy na różnych płaszczyznach i wzajemnego uzupełniania się. Duch bycia pośród ludzi, blisko tych, którzy są zagubieni, jest i mi szczególnie bliski. Często właśnie w tych wielkich miastach, wśród tłumów, jest najwięcej ludzi samotnych i szukających sensu życia. Oto fragment rozmowy z Siostrą Joanną Hertling, przeoryszą wspólnoty sióstr:

Już sama nazwa takiej formy życia rodzi wiele pytań. Weźmy choćby trzy człony: monastycyzm, wspólnoty i do tego jeszcze Jerozolima. Jak należy je rozumieć?

Jeżeli chodzi o pierwszy element, czyli życie monastyczne, oznacza on życie całkowicie oparte na modlitwie i na niej zasadzone. Życie, w którym nie ma, zewnętrznie patrząc, żadnego dzieła, czy jak to się czasem mówi, żadnego specjalnego zadania. Mnisi i mniszki to ludzie, którzy – według opinii niektórych – tracą swoje życie albo je marnują. Lubię przyrównywać naszą formę życia do olejku. Jest taka scena w Ewangelii, kiedy Maria z Betanii wylewa drogocenny olejek na stopy Jezusa na sześć dni przed Jego Paschą. Judasz reaguje na to, mówiąc, że przecież można było ten olejek sprzedać, a pieniądze rozdać ubogim. Jezus odpowiada: „Ubogich zawsze będziecie mieli u siebie, ale Mnie nie zawsze”. Ta kobieta zrobiła to z miłości. Tak samo jest z życiem zakonnym – jest to dar czystej miłości. Nasze życie monastyczne ma w swojej nazwie także „jerozolimskie”, co wskazuje na miasto Jeruzalem. Ono jest dla nas miastem symbolem, matką wszystkich miast. Jest też bardzo ważnym miejscem dla wszystkich trzech religii monoteistycznych. Ta nazwa ma dla nas znaczenie także dlatego, że jesteśmy mnichami i mniszkami z wyboru żyjącymi w wielkich miastach. Nasze życie ukryte nie jest przeżywane w oddaleniu od ludzi, w wielowiekowych klasztorach oddalonych od metropolii, ale właśnie w wielkich miastach. Jerozolima jest dla nas również takim miastem emblematem ze względu na Jeruzalem Niebieskie, o którym mowa jest w Apokalipsie. Jest miejscem, do którego idziemy. Niebo, które na nas czeka, nie będzie już tylko ogrodem. To będzie miasto. Przestrzeń, gdzie będzie wspólnota ludzi, gdzie wszyscy będą zebrani. No i ostatni człon naszej nazwy, czyli „wspólnoty”. Kładziemy w ten sposób nacisk na to, żeby nasze życie było prostym życiem wspólnotowym, trochę na wzór rodziny. Nie są to więc wspólnoty bardzo liczne: zdarza się nierzadko, że jest nas po kilka osób (kilkanaście to dla nas taka opcja optymalna). Kiedy pojawia się więcej osób, zaczynamy myśleć o jakimś kolejnym miejscu. We wspólnotach ponadtrzydziestoosobowych ten charakter rodzinny jest nierealny. Oczywiście, zdarzały się lata, kiedy było nas więcej w jednym miejscu, ale to zazwyczaj w sytuacji oczekiwania na narodziny kolejnej fundacji. To określenie „wspólnoty” ma zatem wskazywać na wspólnotowy, braterski charakter naszego życia; jego prostotę, serdeczne relacje międzyludzkie. A jednocześnie na mocne ukierunkowanie na to, co jest esencją życia monastycznego, czyli „sam na sam” z Bogiem. Szukanie Tego, który jest centrum i sensem wszystkiego. Jak pani widzi, w naszej nazwie nie pada: „zgromadzenie” czy „zakon”. Nasz założyciel, ojciec Pierre-Marie Delfieux, chciał, żebyśmy pozostali jak „najlżejszą”, jak najmniej zinstytucjonalizowaną wspólnotą. Oczywiście, jesteśmy wpisani w struktury. Funkcjonujemy w wielu krajach na prawach diecezjalnych, w duchu Soboru Watykańskiego II, po którym się narodziliśmy, a więc w duchu pewnego zwrotu ku Kościołowi lokalnemu.

Co to znaczy być mnichem czy mniszką w wielkim mieście? Dlaczego mnich ma żyć w mieście, a nie może się zamknąć gdzieś w pustelni?

Mnich oczywiście może się zamknąć w pustelni i jest potrzeba, żeby tacy ludzie też byli. Jednak nasz założyciel był także dobrym socjologiem, który analizował społeczeństwo i fenomeny społeczne. Obserwował migracje ludności wiejskiej do miast i widział wyraźnie potrzebę obecności mnichów w aglomeracjach miejskich. Bóg jest obecny w każdym człowieku, nie tylko w kościołach i nie tylko w rzeczywistości sakralnej. Kościół jest rzeczywistością, w której Bóg podarowuje się ludzkości. Dlatego Kościół powinien iść wszędzie tam, gdzie jest człowiek. I życie zakonne również powinno być pośród ludzi. Jeśli się prześledzi historię wielu zgromadzeń, to można dostrzec, że wiele z nich powstawało w odpowiedzi na konkretne potrzeby. Dla nas fundamentalne jest życie modlitwy pośród ludzi. Żeby Bóg mógł być obecny w sposób widzialny wśród swoich dzieci przez tych, którzy mu się całkowicie oddają. Zacytuję w tym miejscu ważny fragment naszej reguły: „Obrałeś sobie monastycyzm miejski nie z racji solidarności, apostolstwa czy nawet chęci dawania świadectwa, lecz głównie dlatego, aby bezinteresownie i bezustannie kontemplować Boga w tym najpiękniejszym obrazie, którym – bardziej niż samotność, góra, pustynia czy świątynia – jest ludzkie miasto”. Tak na miasto i naszą obecność w nim patrzył nasz założyciel. Pierre-Marie powiedział kiedyś, że największą świątynią świata jest paryskie metro. I dodawał: „W niebie będziemy zadziwieni, gdy zobaczymy (jeśli Bóg da), jak bardzo był On obecny, wzywany, szukany w tym miejscu, gdzie jak rzeka przepływają dziesiątki tysięcy istnień ludzkich spragnionych Boga”. Tak więc naszą misją jest ogarnianie modlitwą wszystkich miejskich przestrzeni ze względu na ludzi w mieście żyjących. Skoro najukochańszym miejscem przebywania Boga jest serce człowieka, to można powiedzieć, że im więcej ludzi, tym piękniejsza ikona Boga. My, jako mniszki, chcemy to ukryte piękno Boga kontemplować i doszukiwać się go w drugim człowieku. Każdy napotkany człowiek, każde wydarzenie staje się dla nas modlitwą. Kiedy byłam nowicjuszką, zapytałam Pierre’a-Marie, po co pojechał na pustynię. Odpowiedział, że zrobił to, by doświadczyć, że Bóg jest, i to w sytuacji, kiedy na zewnątrz pozornie nic nie ma. Życie na geograficznej pustyni było według niego piękne i sprzyjające kontemplacji, ale to właśnie tam uświadomił sobie, że jest jeszcze większa pustynia od tej geograficznej, mineralnej. To pustynia wielkich miast, gdzie człowiek stworzony do miłości i braterstwa doświadcza: anonimowości, przemocy, okrucieństwa, obojętności, gdzie ludzie dosłownie umierają z osamotnienia. W tych wielkich miastach mamy przyjmować każdego, być otwartymi na wszelkie formy ludzkiego ubóstwa, niekoniecznie tylko materialnego. Taki jest sens naszego życia w mieście.

O Ewa Bartosiewicz

Mam na imię Ewa. Z wykształcenia jestem informatykiem. Moją pasją jest Afryka, uwielbiam chodzić po górach, latać na paralotniach, robić zdjęcia i kręcić filmy, a przede wszystkim robić szalone rzeczy z szalonymi ludźmi dla Jezusa. Aby to wszystko się udawało muszę często zatrzymywać się, kontemplując spojrzeniem serca rzeczywistość nad filiżanką zielonej herbaty. Do czego i Was na tym blogu zachęcam.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Habit zamiast szminki. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź do Habit zamiast szminki #11 – wspólnota i kontemplacja

  1. Ala pisze:

    Całkowicie się odnajduję w tym,o czym mówiła ta siostra. Całe 3 lata spędzone w Warszawie czułam się jakoś opuszczona i niewidziana. Niby jest sporo szans,żeby poznać ludzi,ale nie przychodzi to tak łatwo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *