Siostry Jolanty Glapki chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Książka „Siostra na krawędzi” autorstwa Agaty Puścikowskiej, pokazuje wiele jej twarzy – człowieka gór, współtwórczyni katolickich mediów, gorliwą obrończynię ludzi z marginesu, ale przede wszystkim zakonnicę żyjącą z pasją. Filmik o Fundacji „Pasja życia” oglądałam jeszcze przed wstąpieniem i poruszał jakąś strunę w moim sercu. Na pewno miało to jakiś wpływ na to, że swoje szczęście odnalazłam właśnie w Sacre Coeur. W „Habicie” s. Jola opowiada, jak zwykle ciekawie, o tym, co dla niej w życiu ważne. Oto mała próbka.
Czym to powołanie jest według Siostry? Czy da się je w ogóle zdefiniować? Wcześniej wspomniała Siostra, że ten fenomen Siostrę fascynuje.
Myślę, że jest to Boże wezwanie, na które człowiek odpowiada. Jest to Boży dar. Pan Bóg woła rzeczywiście. Ja mogę na to wezwanie odpowiedzieć lub nie. Jestem wolna. Myślę, że powołanie jest tym, co Pan Bóg mi wyznaczył, czyli np. czy mam być lekarzem, czy mam wyjść za mąż za tego człowieka, czy ożenić się z tą dziewczyną. Sądzę, że pójście za tym wezwaniem daje szczęście. Zmierzenie się z pytaniem, co powinienem w danym momencie z sobą zrobić. Czy w powołaniu chodzi o to, żebym odkryła, co sama chcę robić, czy co Pan Bóg chce, abym robiła? Ja mam odkryć to, co Pan Bóg mi dał i co jest w moim sercu. To pragnienie jest we mnie. Nie gdzieś w powietrzu, nie na zewnątrz, nie dookoła mnie, tylko we mnie. Ja to odkrywam w sobie. To jest najgłębsze pragnienie mojego serca, które odkrywam i bez względu na wszystko, bez względu na okoliczności, idę za tym. Okoliczności mogą być trudne, na przykład pozostając na płaszczyźnie życia zakonnego – siostry jedynaczki, które mają schorowanych, starszych rodziców. A jednak bez względu na wszystko idą. Kiedy odkryłam swoje powołanie, przestałam zważać na wszelkie głosy krytyczne, także te mówiące, że chyba oszalałam. Miałam głębokie poczucie, że wiem, o co mi chodzi. Czułam w sobie siłę, odwagę, upór. Ojciec, czasem mawiał: „Jak już, córuś, wiesz, co masz robić, to rób”. Więc ja po prostu idę i robię.
Dlaczego akurat narkomani? Co odpowiedziałaby Siostra osobom twierdzącym, że tacy chorzy w niczym nie zawinili, a narkoman niejako sam zadecydował o swoim losie?
Mnie się wydaje, że jest to kolejny mit na temat narkomanii. Niewiedza. I wielka nieprawda. A równocześnie krzywda, jaką się wyrządza takim sądem osobom uzależnionym. To jest choroba jak każda inna i ona też z czegoś wynika. Nikt świadomie i samodzielnie nie poddaje się destrukcji. Ktoś, kto czuje się szczęśliwy, chciany i potrzebny, ktoś, kto wie, że od momentu przyjścia na świat był akceptowany, oczekiwany, afirmowany, raczej nie wchodzi w narkomanię. Bo narkomania jest w rzeczywistości wielką autodestrukcją. Zachęcałabym wszystkich, którzy twierdzą, że narkomania jest wyborem na własne życzenie, by zapoznali się z życiorysami osób uzależnionych, żeby ocenili, czy faktycznie chorzy sami sobie zawinili. Myślę, że gdyby posłuchali historii i życiorysów, które ja znam, zmieniliby zdanie. A dlaczego narkomania? Myślę, że był w tym jakiś palec Boży. Pracowałam wtedy w Telewizji Niepokalanów, wcześniej byłam zaangażowana w jej zakładanie. W pewnym momencie stwierdziłam, że trzeba by zrobić program o problemie narkomanii w Polsce.
Co sprawiło, że w 2006 roku założyła Siostra Fundację „Pasja Życia”, udzielającą profesjonalnej pomocy osobom uzależnionym?
Myślę, że właśnie nagromadzenie takich doświadczeń i życiorysów. Bo przecież takie historie wydają się bez sensu. Na tym polega dramat tej choroby. Przeżywaliśmy wraz z innymi zaangażowanymi osobami ogromną frustrację z powodu tych historii. Chcieliśmy stworzyć fundację działającą na zasadach chrześcijańskich, która równocześnie zajmowałaby się profilaktyką. Zrozumiałam na przestrzeni lat, że by móc skoncentrować się na profilaktyce, konieczne jest stworzenie centrum, w którym młodzi ludzie mogliby rozwijać swoje pasje. Takie centrum powstaje właśnie w Legionowie. Będzie się ono składało z dwóch części. W jednej będą prowadzone zajęcia, a w drugiej powstanie hostel dla osób po terapii, które wracają powoli do życia w społeczeństwie. Zauważyłam, że często osoby kończące terapie zwyczajnie nie miały się gdzie podziać ani co ze sobą zrobić. Centrum oferowałoby pewien program, opiekę duchową, warunki do tego, by pracować dalej i żyć w trzeźwości. Bo szansą na wyleczenie jest praca nad sobą.